czwartek, 18 grudnia 2014

Baju, Baju

Już jestem.
Do publikacji czeka w kolejce bardzo wiele tekstów.
Przepraszam za długą przerwę wakacyjną.
W tegorocznym, upalnym lecie, pojawił się na świecie Olaf.
Jest synem Marty i Michała, muzyków, znanych sympatykom tego bloga.
Zostałam babcią wnucząt obojga płci.
Wnuczka lubiła bajki wymyślane na życzenie i często razem je tworzyłyśmy.
Ta ulubiona, sporo przybrała na wadze (ma już 5 lat), więc podzieliłam ją na dwie
części. Myślę, że zainteresuje wszystkie pokolenia.                                                                                                                                                                                                            ,




                                               Dziewczynka z kamieniami - część I






                                            Wnuczce Marceli dedykuję moją pierwszą bajkę




      Dziewczynka żyła jak w bajce. Mieszkała w starym dworze, który po wojnie stał się własnością państwa i wiejską szkołą. Wokół budynku roztaczał się stary park, pamiętający życie wielu pokoleń poprzednich właścicieli, zubożałej szlachty, lub bogatego ziemiaństwa.

Latem mogła bawić się w zacienionych alejach, gdzie korony ogromnych drzew nie dopuszczały najmniejszego promyka słońca. Było tam chłodno, nawet w największe upały. Parasol, "uszyty" z wielu warstw liści, chronił też przed deszczem i ulewą. Kwitnące drzewa odurzały zapachami akacji i lip, wywołując kaskady "apsików".Jesienią,  wiekowe drzewa  chroniły przed wichurą, a opadłe liście tworzyły materace do fikołków i zastępowały piasek na plaży.

Zimą i wiosną też nie było czasu na nudę.Za podjazdem i placem apelowym był urokliwy staw, otoczony ogromnymi świerkami. Obnażone korzenie, pochylonych ze starości drzew, wyczarowały wygodne schodki nad wodę.
Tutaj można było popływać w starej dziurawej balii (cynkowana wanna), udając wystrojoną dworską panienkę, z eleganckim kawalerem przy wiosłach. O życiu we dworze, w czasach gdy mieszkał w nim dziedzic z rodziną, snuły opowieści wiejskie bajarki.
Przy wysiadaniu z tonącej łodzi należało bardzo uważać na szkła i inne ostre przedmioty. Leżały na dnie i były ukryte w śliskim, obrzydliwym mule, tworzonym głownie przez kaczki - nowe administratorki dworskiego stawu. Wrzucały je, dla zabawy, dzieci mieszkające w dawnych folwarcznych "czworakach".

Pewnego razu, w dziecięcym rozmarzeniu, przegapiła krytyczny moment poziomu wody w dziurawej" łódce" i musiała wyskoczyć przed dobiciem do brzegu. Paluchem jednej nogi trafiła na szkło, prawie odcinając opuszek palca. Wisiał na kawałku skóry, gdy oglądała szkodę - efekt rozkosznych marzeń. Na szczęście, nie była to groźna rana, nawet nie musiała mówić - "zagoi się do wesela". Nikt nie zauważył przyklejonej (na ślinę) skórki, a po kilku dniach nie było śladu po skaleczeniu. Został tylko w pamięci -  ku przestrodze.
Gdy mróz przygotował lodowisko, uczniowie jeździli na łyżwach, przykręcanych "na blaszki" do butów, a kawaler z wyobraźni mógł służyć pomocną dłonią podczas prób tańców na lodzie.Ale zimą niebezpieczeństwo stanowiły przeręble, wyrąbywane w lodzie przez naiwniaków, łudzących się złowieniem rybki. Wędrujące po okolicy kaczki były ciągle głodne, więc może karmiły się narybkiem. Nikt ich wówczas nie dokarmiał - była bieda.
Dziewczynka nie nauczyła się jeździć na łyżwach. Jakoś odechciało jej się zabaw nad brudnym stawem. Wolała rzekę, gdyż tam przezroczysta woda nie ukrywała dna z czystym piaskiem i pięknie wyszlifowanymi kamykami w różnych kolorach.
Dzieci wiejskie doskonale znały miejsca, gdzie nie wolno było podchodzić, brodząc po wodzie. Rzeka wartko sobie płynęła do Wisły przez mazowszańską krainę. Ale na zakrętach, pod korzeniami wyrwanych przez wichury drzew, czaiły się wiry, które mogły wciągnąć ryzykanta w czarci dół. Dlatego starszyzna pilnowała młodsze bractwo, aby bawiło się posłusznie, a niegrzecznych wyprowadzała karnie na brzeg, bez prawa wstępu do wody
.Oczywiście działała nieustająco szkółka pływacka. Najpierw trzeba było opanować pływanie "strzałką" -  na wstrzymanym oddechu i z głową na wodzie. Najlepiej z otwartymi pod wodą oczami, aby śledzić, gdzie niesie płynącego, prąd rzeczny. Zimą, gdy śnieg otulił jesienny bałagan, zejście nad rzekę służyło jako tor saneczkowy.
Najodważniejsi śmigali slalomem między wierzbami, rosnącymi w szeregu, a ostrym wirażem musieli wyhamować tuż przed rzeką, aby nie zażyć kąpieli morsa i ostrej reprymendy w domu. Nie było to łatwe, szczególnie przy śniegu zeszklonym warstewką lodu po roztopach, a metę stanowił nawis śnieżno- lodowy nad rzeką. Wówczas sanki pędziły dwa razy szybciej, a buty i inne przyrządy hamulcowo-osłonowe, były w ostrym użyciu. Na szczęście nizinna kraina nie dawała szans na górskie wyczyny. Po przygodzie na stawie, dziewczynka nauczyła się bezpiecznie pływać i zjeżdżać na  sankach.

Nie wiedziała co się wydarzy w jej życiu.
Przeżywała chwile radości i smutku, jak każde dziecko, mały człowiek.




wtorek, 20 maja 2014

WALKA




walczymy
o wszystko
o nic
lęk i strach
lęk można zwyciężyć strachem
ale czy wygramy tę wojnę?

                                                            Sopot 29 maja 2007 roku-Antologia 2008

                                                    malarstwo- Hanna Uchmańska


ZADANIE




mówić to samo – inaczej
mówić kroplami potoku
on
po drodze
oszlifuje kamienie
wydrąży skały
zniknie w morzu


                                          



 


Sopot 21 maja 2007 roku - Antologia 2008




ZJAWISKO



słońce zaszło na wschodzie
nad pocałunkiem morza z niebem
paseczek światła
poświata na zachodzie
o czwartej trzydzieści w maju







                   
  Sopot 21 maja 2007 roku- Antologia 2008

Figle

FIGLE

nauczyłam się niesforności
skąd?
od kogo?
kiedy?
płatam figle
sobie
 innym
                                                    





                                        Sopot 19 maja 2007 roku- Antologia 2008

NIESPEŁNIONE MARZENIA





marzyłam być królewną
dorosłam
marzyłam być głuptaską
zmądrzałam
marzyłam być czekoladką
zgorzkniałam
marzyłam być ogniskiem
zgasłam
marzyłam być piecykiem
ostygłam
marzyłam być puchem
stwardniałam
marzyłam być kobietą
zapomniałam

marzę być sobą
czy jestem?




                                                                                         Sopot 5 czerwca 2007 roku

MARZENIA NATURY


 
 
 
chciałabym być przezroczysta
jak woda, powietrze
wówczas nie zauważona
mogłabym szepnąć to i owo
na ucho komuś ważnemu
niech uzna to za własne

chciałabym mieć czapkę niewidkę
wówczas nie zauważona
mogłabym zrobić to i owo
a on może pomyśli
że zrobił to sam

                                                   Bydgoszcz. 21 Kwietnia 2007 roku.- Antologia 2008

Wiersze z szuflady

"Czy to dobrze, czy źle?
I tak i nie" - pisałam w wierszu "Do Ikara", wydrukowanym w czasopiśmie "Zajrzyj w siebie" w 2006 roku.
Tu i teraz - wyjaśniam.

Kusi mnie, więc "ryzyk - fizyk" (skąd takie powiedzenie znam?). I ... "raz kozie śmierć" (też). To zapewne "figle" (jak w wierszu pisałam)  płata pamięć długotrwała.

 Dwa kolejne wiersze nie były jeszcze nigdzie drukowane. Są z szuflady i najwyżej nadwerężą mój wizerunek poetycki. Podobały się w czytaniu, więc niech będą na blogu. Może ktoś prześle opinię.  Zapraszam.





wizerunki
                                               
                                               
bo.....                                              
nieważne jaki jesteś
wizerunek więcej wart
dzięki niemu można ukryć
całe krocie różnych wad

kropla wody drąży skałę
słowo kroplą uczyń  więc
i do tego dodaj jeszcze
maskę własną,  bliźnich treść

uda ci się to na pewno
w zakręconym świecie tym
konsekwencja, wizja siebie
brak skrupułów wiodą prym

czasem tylko do zwierciadła
chcesz przemówić głosem swym
stop nie warto cała praca
rzeszy istot pójdzie w dym

wszak klakierów wyuczyłeś
zakłamania znosząc trud
oni tobie a ty onym
w wizerunkach retusz snuj

a że zawsze szydło z worka
i tak wyjdzie w końcu swym
co zyskałeś z wizerunku

stracisz!!! w strachu o swój byt.


                                        (Bydgoszcz maj 2008 rok)


 razem

 razem można

świętować
jajka malować
napić się wina
iść do kina
śpiewać w chórze
przeczekać burzę
chować dzieci
balonem lecieć
kochać szczerze
odmawiać pacierze
podziwiać zachody
zgolić bokobrody
być w Madrycie
marnować życie
niszczyć i plądrować
władzę uzurpować
wdychać narkotyki
śmiać się z polityki

przyglądać się modzie
żyć ze sobą w zgodzie

razem raźniej.
                               
                                            Drzewianowo,  wiosna 2007 roku


wtorek, 8 kwietnia 2014

Dedykacja

Wszystkim, którzy mnie życzliwością i wsparciem obdarzają, serdecznie dziękuję. Mam nadzieję, że taka forma prezentacji moich wierszy w kolejnych Antologiach, spodoba się osobom zachęcającym mnie do wydania tomiku poezji.
Projektantką szaty graficznej bloga jest "pozytywnie zakręcona" Bogumiła, o szerokim wachlarzu zainteresowań, ale najbardziej znana ze swej pasji komputerowej. Dzięki niej powstały zręby tego bloga.







Tytuł bloga upamiętnia majowe spotkanie w Starej Oliwie z okazji Dnia Matki.
 Dzięki życzliwości Biblioteki Oliwskiej, goście mogli  wysłuchać wierszy w rodzinnej atmosferze, przy dźwiękach altówki i gitary.
A sympatycznej akceptacji mojej poezji, przez uczestników  spotkania, nigdy nie zapomnę i stąd.....dedykacja.












       




Ostatnie chwile przed występem i trema...
Sala pełna, a tego nie przewidywałam. Trójmiasto żyło wydarzeniami EURO 2012.
Tak się złożyło, że najstarszy uczestnik spotkania
miał lat dziewięćdziesiąt, była wnuczka-siedmiolatka i półroczny Jeremi.
A spotkanie odbyło się w roku, obchodzonym pod hasłem integracji pokoleń.
Te przypadkowe fakty były powodem dodatkowych radości.



O piękną oprawę muzyczną zadbał syn z żoną, a logistyką zajęli się córka z mężem i wnuczką, mieszkańcy Bydgoszczy. Siedmioletnia Marcela wspierała mnie ciepłą bliskością.
To był wymarzony prezent dla matki od dzieci.W dodatku mogłam podzielić się podarunkiem z innymi, więc za wspólnie przeżyte chwile wielkie dzięki.
Więcej zdjęć ze spotkania jest w galerii Biblioteki Oliwskiej.



wtorek, 18 marca 2014

Tak to leciało.



Jestem pani Jesień.....

Napisało mi się w dniu imienin pewnej, przemiłej Ireny. Dalej poleciało to, co w duszy grało. Wszak córka urodziła szczęśliwie uroczą wnuczkę, a syn ujawnił narzeczoną, też uroczą. To był 2005 rok.Chciałam tylko napisać życzenia niebanalnym tekstem, a los spłatał mi figla, brzemiennego w skutki.

Gdy, przepełniona radością życia, przygotowywałam fotoreportaż z  dwóch lat istnienia Sopockiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, wpadłam na pomysł zadedykowania  życzeń wszystkim naszym jesiennym solenizantkom. Treść przeczytała pani Dyrektor i natychmiast poprosiła mnie o zgodę (?!) na wydrukowanie tego wiersza (?!?!), w czasopiśmie uniwersyteckim "Zajrzyj w siebie". Jednocześnie zachęciła mnie do dalszej pisarskiej działalności przy redagowaniu kolejnych jego numerów. Pisałam, cieszyła mnie ta zabawa, ponieważ wkrótce więcej koleżanek ujawniało swe zdolności w "Kąciku poetyckim".

  Rok później, zaproszona zostałam do uczestnictwa w spotkaniach Sopockiego Klubu Pisarzy, co w pierwszej chwili potraktowałam jako żart. Ale wyzwanie było kuszące i w efekcie pracy z tekstem pod czujnym, ale życzliwym, okiem przewodniczącej  wybrano pięć moich wierszy do druku w Antologii Pisarzy i Poetów Sopotu  2007. Nigdy nie zapomnę chwili wzruszenia i niedowierzania, gdy zobaczyłam swoje nazwisko w prawdziwej książce, w dodatku w dobrym towarzystwie.
Tak zaczęła się niespodziewana przygoda w jesieni mego życia.